Oczy matki

Autor:  Jolanta Czartoryska

 

 

      Czy widzieliście oczy matki, która właśnie dowiaduje się, że nie  zna swojego własnego  dziecka? Najpierw pojawia się niedowierzanie. - Niemożliwe! Ja nie znam swojego syna? I po chwili w  jej oczach maluje się strach i myśl: - Czego ja nie wiem o własnym dziecku?

        Właśnie - czego nie wiemy o własnych dzieciach i dlaczego tak jest? Normalna matka zrobi dla swojej pociechy wszystko co może, bo dziecko ma być pociechą. Ma również o swym dziecku jak najlepsze zdanie. Czasem jednak ukrywa jego wady, wybryki - nawet sama przed sobą. I nie wie po co, dlaczego tak robi. Przecież dziecko i tak pokaże jakie jest naprawdę. Jeśli nie matce, to innym, obcym ludziom.

         Niedowierzanie i rozpacz matki dowiadującej się, że jej dziecko ma „drugie  życie”, o którym ona nic nie wie, jest porażające dla obserwatora. Wyzwala współczucie, ale czasem też złość. Bo jakże często dzieci zachowują się źle, popadają w konflikt z prawem właśnie dlatego, że rodzice  wcześniej ich nie dopilnowali. Nie ukształtowali tak, by później  nie było kłopotu. Jakże często to właśnie rodziców, w pierwszej kolejności, należałoby rozliczyć z tego, jak postępują sami ze sobą, w stosunku do współmałżonka, a w końcu - do własnego dziecka. 

         Dzieci nie rodzą się złe, niegrzeczne, niewychowane, leniwe. Takie się stają, bo dorośli, a w tym szczególnie rodzice, nie traktują ich jak człowieka. Uważają, że dziecko to jeszcze nie człowiek. Traktując je brutalnie - uczymy brutalności, traktując z pogardą - wpajamy tę pogardę. Złe wsącza się powolutku w osobowość, w charakter dziecka, by wybuchnąć wcześniej lub później z niewiarygodną siłą.

         Ilu rodziców może z czystym sumieniem powiedzieć, że naprawdę wpływa na rozwój swego dziecka? Ilu rozmawia z nim, spędza wolny czas, daje pozytywny przykład swoim zachowaniem? Ilu tłumaczy temu niedojrzałemu i niedoświadczonemu człowiekowi, dlaczego należy tak a nie inaczej postępować w określonych sytuacjach? Niewielu. I coraz mniej. Dlaczego? Może z braku czasu, z lenistwa, z wygody, a może i ze zwykłego prostactwa w odbieraniu uczuć i przeżyć innych ludzi, także własnych dzieci. Śmiem twierdzić, że większość rodziców uważa, że fakt powołania do życia oraz sama różnica pokoleniowa daje im wyłączność na mądrość. 

         Są oczy matki, które długo będą mnie prześladować przez ich bezgraniczne zdziwienie, gdy okazało się, że jej syn nie jest takim niewiniątkiem za jakiego go uważała. 

Nie zauważyła w zapracowaniu, w codziennym zabieganiu, że zagubiła rzeczywisty kontakt ze swoim synem. Teraz nie wie dlaczego. Ja też nie wiem. Domyślam się tylko.

            Wiem natomiast jedno: nie wińmy własnych dzieci za nasze błędy. Zróbmy pośpieszny rachunek sumienia. Może jeszcze da się coś zrobić, żebyśmy byli - na nowo, jak we wczesnym dzieciństwie - powiernikami naszych dzieci i nie dowiadywali się o tym, jakie one są dopiero w dramatycznych sytuacjach. Obserwujmy i uczmy się ich!

 

Ten felieton ukazał się w dzienniku Super Nowości w wydaniu 16-18 sierpnia 2002 roku

Wir benötigen Ihre Zustimmung zum Laden der Übersetzungen

Wir nutzen einen Drittanbieter-Service, um den Inhalt der Website zu übersetzen, der möglicherweise Daten über Ihre Aktivitäten sammelt. Bitte prüfen Sie die Details und akzeptieren Sie den Dienst, um die Übersetzungen zu sehen.